-->

Trudne początki

Z fundacją było tak.
Mam te przypadłość, że pracuję z dziećmi i z młodzieżą. W branży turystycznej co prawda, ale mimo wszystko charakter prowadzonych przeze mnie zajęć przypomina pracę wychowawcy. Nigdy nie dopuszczałam do siebie myśli, że młodzież jest zła, że nic z nimi nie da się osiągnąć. I dalej tak twierdzę, ale życiowe doświadczenie pokazało, że jeśli na tym polu nie zadba się o pewne idee, zasady, wychowanie, to nie wróży to różowej przyszłości. Nie samej młodzieży, tylko nam zgredom. Nie chcę doczekać takiej chwili, kiedy niektórzy z moich podopiecznych zostaną ministrami, będą piastować dyrektorskie stanowiska, a ja będę wtedy zniedołężniałą, głuchą i ślepą staruszką. Perspektywa Oświęcimia byłaby mniej straszna. Przykładów braku szacunku w stosunku do wychowawców, podejścia (lub jego braku) do obowiązków ze strony młodzieży można by mnożyć, ale wystarczy kilka:

- Ktoś z Was wie, kiedy ten król rządził? – pytam pod sarkofagiem Kazimierza Wielkiego w Katedrze Wawelskiej uczniów klasy maturalnej.
- XIX wiek? - odpowiada Marcin.
Boże uchowaj. Nie puszczę dzieci do szkoły gdyby nie daj Bóg Ministrem Edukacji został ów Marcinek.
Inny przykład. Zadanie dla młodzieży tym razem gimnazjalnej polegało na zaplanowaniu i narysowaniu swojego miasta marzeń. Należało też ułożyć prawa obowiązujące w tym mieście. Klasa została podzielona na grupy. Jedna z tych grup nawet z zaangażowaniem pracowała nad projektem. Sami chłopcy. Gdy nadszedł czas prezentacji owa grupa zaprezentowała pomysłowo narysowany plan. Na początku szło nieźle, w końcu moją uwagę przyciągnęła zaplanowana budowla na środku niby Rynku.
- A to co, Ratusz?
- Nie, proszę Pani. w naszym mieście nie ma ratusza, bo nie ma też Rady Miasta – odpowiedział jeden z uczniów.
- O! To co to jest, sklep? - nie daję za wygraną
- Nie. To jest proszę Pani karczma.
- W środku miasta.?
- No tak. Takie prawo.
- No to przeczytajcie te prawa Waszego miasta – zachęciłam
- Miasto nazywa się Pijusowo, rządzi cech (dobrze że chociaż tyle zapamiętali z lekcji) Piwoszy, głównym miejscem jest Karczma Miejska; w mieście jest zakaz chodzenia do szkoły (to mnie nie dziwi, zważywszy, że to gimnazjum) i zakaz pracy (to już bardziej) ... kto nie pije i nie przebywa w Karczmie może zostać z miasta wyrzucony ...”
„Jezu obraniaj, aby przyszło mi żyć w takim mieście.” - wszystko we mnie krzyczało. Pewnie to tylko żarty, dla nich, ale znajdzie się ktoś kto to będzie chciał wcielić w życie. Ich opis praw w mieście wisi u mnie na ścianie, ku przestrodze. Ale jaki mam na to wpływ? Mogę coś zrobić? Nie chcę żyć w takim kraju, gdzie rosną aż takie matołki. Jak zarazić młodzież chęcią zdobywania wiedzy, sympatią do siebie i do innych, wpoić im szacunek, dla starszych, do kraju, do tradycji?
Postanowiliśmy więc wesprzeć wychowawców, szkoły, instytucje. Zapobiec szerzeniu się trendów chwalenia tego co głupie. Postanowiliśmy założyć ze znajomymi fundację. Fundację, która będzie działać na zasadach instytucji kultury. Jeszcze jednej, niestety, ale w nowatorski sposób. Oczywiście dzieło nie powstało tak od razu. Pierwsza wizyta w sądzie, bo należało złożyć wniosek o przyznanie KRS – u, nie zapowiadała kilkumiesięcznej mordęgi. Zebrałam informacje i wypełniliśmy wniosek. A następnie usiedliśmy nad statutem. W dwa dni statut był gotowy i papiery powędrowały do sądu. Ale zanim dostalismy po kilkudziesięciu wizytach dokumenty był .... 24 grudnia. W wigilie sąd przemówił ludzkim głosem, dostaliśmy KRS.

W styczniu spotkałam znajomą, która uczy w szkole i opowiedziałam jej o naszych perypetiach.
- Więc Waszym celem jest zachęcanie młodzieży do nauki? Budzenie w nich zapału? Zainteresowań?
- No tak – odparłam
- No to się wcale nie dziwię, że było trudno władze przekonać do takiej działalności – powiedziała znajoma – prędzej udałoby się Wam rakietę na księżyc wybudować niż nauczyć czegokolwiek polską młodzież.

Kiedy po skończeniu zajęć zadaję pytanie, bo mam wrażenie że słuchają, czy życzą sobie jeszcze jakieś informacje, czy chcą o coś zapytać i wtedy pada zapytanie:
- Tak, a gdzie jest Mc Donald?
tylekroć zastanawiam się, czy koleżanka nie miała racji, i czy wogóle warto było się w to angażować.